Przez 6 dni urlopu w połowie listopada zaliczyłem wszystkie możliwe w tym okresie pory roku. Miały być przepiękne widoki, bajeczne światło do robienia zdjęć i mnóstwo jesiennych kolorów, a wyszło – można by napisać – jak zawsze.
Góry są nieprzewidywalne – u podnóża świeci piękne słońce, w połowie drogi leje deszcz, a na szycie śnieg i przeszywający ziąb. Do tego wszystko osnute gęstą, mleczną mgłą. To dopiero był spacer w obłokach, dosłownie i w przenośni.