
Niesamowite jest to, jak John Powell żongluje nastrojami, buduje dramaturgię… Choćby w First Sledding Attempt.
Specjalista od muzyki przygodowej w kinie po rocznej przerwie powraca na REI Art z „The Call of the Wild”.
Słuchając tej ścieżki, nie sposób nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z czymś bardzo podobnym do smoczo-wikingowej sagi. Te same środki muzycznego wyrazu, sposób pisania dźwiękowej narracji, podniosłość osiągnięta głosami chóru, nuta liryki i romantyzmu oraz folkowy klimat wydobywany m.in. z etnicznych fletów. Co prawda brakuje tego baśniowego polotu, ale tłumaczą to temat i nieanimacyjny charakter obrazu. Wszakże kompozytor musi oddać ducha surowej, dziewiczej Alaski.
Nie powstrzymuje go to jednak, by w najmniej spodziewanym momencie wrzucać nas w wir rzeki. Jej dziki nurt wciąga nas pod wodę i funduje emocjonalny spływ, który skończyć się może jedynie ogromnym wodospadem i skokiem, po którym wszystko może się zdarzyć… Jak w Buck Takes the Lead…