
„Muzyka zasadniczo to każdy z dźwięków między dwunastoma oktawami. Dwanaście dźwięków i oktawa powtarzają się. To ta sama historia opowiedziana w kółko od początku. To, co artyści mogą zaoferować światu to, jak postrzegają owe dwanaście dźwięków”.
Dawno nie słuchałem ścieżki dźwiękowej tak nierozerwalnie związanej z filmem i jednocześnie tak silnie oddziałującej na słuchacza w oderwaniu od obrazu. Istny paradoks, bo zawsze powtarzałem, że nie lubię „śpiewanych” soundtracków i na palcach jednej ręki mógłbym policzyć CD z piosenkami w mojej kolekcji muzyki filmowej. Tu mamy do czynienia z wyjątkiem. Wyłącznie piosenki; jeśli dobrze się doczytałem – w większości napisane specjalnie do tego filmu, a nie – jak to najczęściej bywa – będące inspiracją i pożyczone; stanowiące integralną część fabuły, ale nie opowiadające – tak jak w wielu musicalach – ciągu zdarzeń i uczuć bohaterów dosłownie, wręcz nachalnie. Tu muzyka po prostu wypływa z duszy, powstaje na naszych oczach. Prosta, ale mówi o czymś istotnym. Inspiruje, porusza, wzrusza i świetnie się jej słucha.
Możecie powiedzieć, że nie różni się tym od „Bohemian Rhapsody”. Owszem, znakomity film Bryana Singera i ponadczasowa muzyka Freddiego Mercury’ego, ale towarzyszy nam nie od dziś. W filmie Bradleya Coopera gwiazda rodzi się zaś niejako z nicości, bez udziału naszej świadomości. Może dlatego jej historia staje nam się bliższa, mimo że nie odkrywamy w niej niczego nowego. Opowiedziana jest jednak z niezwykłym wyczuciem i emocją, pięknie poprowadzona. Show biznes muzyczny, wzloty i upadki tego zawodu i przede wszystkim wielka miłość. Przystojny aktor i zaskakująca Lady Gaga, która za „Shallow” najprawdopodobniej zgarnie Oscara.
Poza tym każda para powinna mieć swoją piosenkę. Taką, która zawsze będzie Wam przypominać o Waszej miłości. Jaki tytuł nosi Wasza piosenka?
Posłuchajcie!