
Bez dwóch zdań ostatnie miesiące w świecie muzyki filmowej należą do Beara McCreary’ego, dlatego zdecydowałem się zmienić dotychczasową formułę soundtrackowych nominacji miesiąca i tym razem uhonorować kompozytora, a nie jego konkretną ścieżkę dźwiękową.
Cztery produkcje o odmiennych stylistykach wychodzące na światło dzienne w krótkich odstępach czasu. Wymagające wszechstronności warsztatowej, nieograniczonej wyobraźni, świeżego podejścia… Konieczność zmierzenia się z klasyką gatunków, bo ze wspomnianych obrazów wyłania się potworność Godzilli oraz czyste zło Laleczki. Horror, akcja, przygoda i dramat. Można by pomyśleć – wymarzona sytuacja dla kompozytora: wyzwanie, brak monotonii, rozwój…
I choć Bear McCreary tymi pracami szczytów maestrii nie osiąga, to jednak w żadnej z nich nie schodzi poniżej poziomu, do którego swoich słuchaczy przyzwyczaił, a jest to poziom nieprzeciętny. Co więcej, ukazuje się jako jeden z najbardziej uniwersalnych w tej chwili twórców muzyki w branży filmowej.
Gdy otworzymy którąś z jego soundtrackowych szufladek, to często powieje grozą, ale on coraz śmielej pokazuje, że nie straszny mu żaden rodzaj narracji. Do każdej dobierze odpowiednie dźwięki.
Czego zatem posłuchacie? Na jaki nastrój ochotę macie?
Na spokojne, klasyczne granie w mniejszym składzie instrumentalnym, solowe skrzypce, wiolonczelę i wokalizę, i wpadający w ucho temat? Oto Profesor i szaleniec.
A może na potężne, dynamiczne brzmienie orkiestry symfonicznej w pełnym składzie, wzbogaconej o etniczne instrumenty i chór wydający rytmiczne, bojowe okrzyki bądź też pogrążony w modlitewnej mantrze? Niech zawyje Godzilla: Król potworów.
Wyjątkowo miałem nie wskazywać żadnej konkretnej ścieżki dźwiękowej, ale się wyłamię i te dwie wyróżnię. W całym swym wymiarze mogą trochę przytłaczać, jednakże odpowiednio dawkowane oddziałują iście melomańsko.